Rozdział 10: Oczko w głowie

**Tony**

Widziałem śmierć mojej przyjaciółki, która zawsze mnie wspierała i tak w kółko. Trwało to za długo, aż w końcu obudziłem się. Widziałem nad sobą dwie postacie. Była to Pepper i jakaś dziewczyna. Kojarzę jej oczy, ale nie potrafię sobie przypomnieć skąd.

Pepper: Ty ją znasz? Wy się znacie? Skąd? Jak? Kiedy? Czemu ja nic o tym nie wiem?!
Tony: Pepper...
Pepper: Cicho! Nie przerywaj mi! Powiedz mi, kim ona jest?! Wie, kim jesteś? Mówiłeś jej o blaszaku? A tak w ogóle, jak się czujesz? Wszystko gra? Może wody?
Kirke: Eee... Nic nie wiem o blaszaku i nie naciskam. Czy ona tak zawsze?
Tony: Yyy... My się znamy? Bo kojarzę twoje oczy, ale nie za bardzo pamiętam.
Pepper: A więc jednak okłamałaś mnie!
Kirke: Wcale nie! Tony, znamy się od podstawówki, pamiętasz? Dziewczyna od nauk ścisłych i od wkurzania cię, a przy okazji wymyśliliśmy swój własny kod do porozumiewania się na odległość.

Na dowód przekazała mi pewien komunikat przez gesty. Odpowiedziałem jej, pokazując odpowiedni znak przez połączenie dłoni, a Pepper była tak skołowana, że wolała patrzeć na sufit. Zaczęliśmy tak ze sobą rozmawiać, że ruda coraz bardziej nie rozumiała i zaczęła krzyczeć.

Pepper: Mówcie po ludzku, kosmici! Ja nie ogarniam waszych migów i nie wiem, czy mnie nie obrażacie, a może gadacie jakieś sekrety, które chciałabym bardziej zgłębić, bo taka jest moja ciekawość rudzielca i córki agenta FBI.
Kirke: Przepraszam. Gadaliśmy o tym, co było sprzed lat.
Tony: Tak. Te lata. Tyle straciliśmy.
Kirke: Dlaczego wyjechałeś?
Tony: Bo ojciec odkrył jakąś starodawną technologię i wyruszył w poszukiwania tego. Jednak...
Pepper: Tony, na pewno chcesz jej mówić?
Tony: Tak. W końcu tyle się znamy. Jednak cztery lata temu był wypadek i tak straciłem rodziców, a stałem się żywą baterią.
Kirke: To, że baterią byłeś, to wiem, bo moi rodzice ci ten implant wszczepili.
Tony: Serio? Nie wierzę!
Pepper: Ja myślałam, że to jakiś stary dziad, a nie twoi rodzice... To dlatego tyle wiesz! A ja kompletnie nie zwróciłam uwagi na to, że wiedziałaś o nim i o ładowaniu.

Nagle usłyszeliśmy pisk. Pisk kardiomonitora. Automatycznie przeraziły się i spojrzały na mnie. Jednak również byłem zdziwiony i sam spojrzałem na to urządzenie. Wbiegli lekarze, którzy już chcieli ich wyganiać. Najpierw popatrzyli na piszczącą maszynę. Również nie ukrywali zdziwienia. Jeden z nich zrobił facepalm.

Lekarz: Kardiomonitor jest popsuty.

Podszedł do tego dziadostwa i uderzył. Niestety, lecz nie pomogło, aż zapiszczało bardziej. Ból był nie do zniesienia. Zatkaliśmy sobie uszy, ale nie pomogło. Kirke zaczęła się bać, a ja nie wiedziałem, skąd ten niepokój. Puściła swoje uszy i pomogła mi wstać, żebym uciekł z pokoju. Dlaczego? Na to też nie znalazłem odpowiedzi.
Kiedy chciałem jej zapytać, osunęła się na ziemię, mdlejąc z bólu. Akurat wyłączyli te badziewie. Doktor podszedł do niej, biorąc na ręce. Została zabrana do innego pokoju, zaś mi kazali położyć się z powrotem.

**Stane**

Chciałem wrócić do domu, ale nie zauważyłem go, gdyż na jego miejscu były gruzy. Wszędzie stali policjanci. Funkcjonariusz podszedł do mnie. Nie wiedziałem, o co chodzi.

Policjant: Pan Stane?
Stane: Tak. To ja. Co się stało?!
Policjant: Pański dom został wysadzony, a córka...
Stane: Co z Whitney?!
Policjant: Proszę się uspokoić i pójść za mną.

Zrobiłem, jak nalegał. Nawet bałem, czego mogę się dowiedzieć. Cała prawda do mnie dotarła, gdy podeszliśmy do czarnego worka na zwłoki. Odsunął go, pokazując twarz. Serce stanęło mi w gardle.

Stane: Whitney? Jak... Jak do tego doszło?
Policjant: Tego dokładnie nie wiemy, ale ma ślady na ciele, jakby była przetrzymywana wbrew woli. Nie znaleźliśmy żadnej broni ani bomby, więc to utrudnia śledztwo. Jeśli czegoś się dowiemy, damy znać.
Stane: No... dobrze.
Policjant: Wszystko z panem w porządku? Bardzo pan zbladł.
Stane: Moja córka... Moja jedyna córka nie żyje. Jak mam się niby czuć?
Policjant: Przynajmniej ma pan jeszcze syna.
Stane: Adoptowanego.

Stwierdziłem, bo Tony nigdy nie był moim oczkiem w głowie. Z woli przyjaciela wziąłem chłopaka pod swój dach. I tylko dlatego. Może popełniłem błąd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^