Rozdział 6: Szczęście w nieszczęściu

**Pepper**

Kiedyś na pewno stracę głowę. Jak ja mogłam zapomnieć telefonu? Nie miałam innego wyjścia i musiałam wrócić po zgubę. Szybko pobiegłam do domu Stane'ów i zadzwoniłam z myślą, że Tony mi otworzy. Jednak nic takiego się nie stało. O dziwo drzwi były otwarte, więc weszłam i ruszyłam do piwnicy. Znalazłam tam Tony'ego, który... wykrwawiał się? Byłam przerażona. Natychmiast odnalazłam komórkę i zadzwoniłam po pogotowie.

Pepper: Tony, trzymaj się.

Po paru minutach, przyjechali i zabrali go. Chciałam jechać z nim, lecz mi nie pozwolili. Wybrałam numer do Rhodey'go. Powinien wiedzieć, co się dzieje, ale musiał mnie olać. Od razu ruszyłam do biegu, zmierzając do szpitala. Weszłam tam, kierując się do recepcjonistki.

Pepper: Wie pani, gdzie leży Tony Stark?
Recepcjonistka: Nie mogę udzielać informacji nikomu poza rodziną.
Pepper: Ale ja... Ja jestem jego siostrą.

Oj! Pożałuję tego kłamstwa.

Recepcjonistka: No dobrze. Niedawno został zabrany na operację.
Pepper: Operacja? Czy to coś poważnego?
Recepcjonistka: Nie wiem. Proszę zapytać lekarza, a najlepiej poczekać.
Pepper: Dobrze.

Gdy usiadłam w poczekalni, dostrzegłam histeryka.

Rhodey: Pepper, gdzie jest Tony?
Pepper: Operują go.
Rhodey: Ale, co się stało?
Pepper: Sama nie wiem. Wróciłam do niego po komórkę, a on ta leżał i krwawił, więc zadzwoniłam, żeby przyjechała karetka i...
Rhodey: Wystarczy. Już rozumem. Oby nic mu się nie stało. Myślisz, że to po walce z tym kimś na pile tarczowej?
Pepper: Możliwe, a ten ktoś ma imię. Nazywa się Whiplash. Taa... Szperałam w danych FBI. Tatuś mnie za to zabije albo Whitney będzie pierwsza.
Rhodey: Whitney?
Pepper: Powiedziałam, że jestem siostrą, żeby mi dali informacje.
Rhodey: No dobra, więc ten Whiplash mu to zrobił?
Pepper: To dziwne, bo czuł się dobrze, gdy z nim byliśmy.
Lekarka: Ból przychodzi i z czasem odchodzi.

Odskoczyłam, jak poparzona, widząc kobietę w fartuchu. Miała na nim parę plam krwi. Skończyli już? Wow! Musiałam się nieźle rozgadać.

Pepper: Kim pani jest?
Lekarka: Nazywam się Mia Jones i jestem lekarzem.
Rhodey: Wie pani, co z naszym przyjacielem? Martwimy się.
Lekarka: Nie ma powodów do obaw. Jest w dobrym stanie. Rana została zszyta, a jego życiu na razie nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Niedługo powinien się wybudzić z narkozy.
Pepper: Całe szczęście.
Lekarka: Wiecie może, co się stało?
Rhodey: Niestety, ale nie.
Lekarka: No dobrze. W takim razie mogę już iść. Do widzenia.

Poszła do jakiejś sali, a my podążyliśmy za nią.

Rhodey: Widzisz, Pep? Wszystko jest dobrze.
Pepper: Nie nazywaj mnie tak!
Rhodey: Okej, okej.

Usiedliśmy przed wejściem, gdzie leżał chłopak po operacji. Czekaliśmy ponad dwie godziny. Dopiero później otworzyły się drzwi i pozwoliła nam zobaczyć się z nim.

**Lekarka**

To nie mogą być zwykłe rany. Musiał z kimś walczyć, ale oni mi tego nie powiedzą. Postanowiłam sprawdzić odczyty i obserwować pacjenta. Na pewno pojawią się jakieś niespodzianki.

**Tony**

Czuję się dziwnie. Straciłem przytomność? Najwyraźniej, ale gdzie ja jestem? Powoli otworzyłem oczy. Białe ściany, okno... Szpital?! No niee! Nienawidzę ich. Do sali weszła lekarka, która zbadała mnie i powiedziała o całej sytuacji. No tak. Walka z tym czymś nie mogła skończyć się bez uszczerbku na zdrowiu. Zaraz... A gdzie reszta? Przecież oni wtedy poszli do domu. Chyba Whitney mnie znalazła.
Gdy tak rozmyślałem, nie zauważyłem, że do pokoju weszła Pepper z Rhodey'm.

Pepper: Tony! Ty żyjesz! Jak mogłeś mnie tak nastraszyć?! Przyszłam tylko po komórkę, a ty leżałeś plackiem na ziemi, wykrwawiając się! No wiesz, co?
Tony: Przepraszam, ale naprawdę nie wiedziałem o tym.
Rhodey: Ty się ciesz, że ona cię znalazła, bo inaczej byś padł.
Pepper: To prawda!
Tony: Przepraszam was.
Rhodey: Ważne, że Whiplash cię nie zabił.
Tony: Whiplash?
Pepper: No tak. On tak się nazywa.
Tony: Ciekawe.
Rhodey: Nie tak ciekawe, jak twoja rana.
Pepper: To, co robimy?
Tony: Jak to, co? Trzeba dokończyć z nim porachunki. Skrzywdził ciebie, a mnie prawie wpędził do grobu. Nie mogę pozwolić, by znowu ktoś został ranny.
Rhodey: Będziesz walczyć? O nie! Nie! Ty tam zginiesz!
Tony: Być może, ale groził Pep.

Rhodey spojrzał na rudą, a ona popatrzyła raz na mnie, a raz na czarnoskórego. To było dziwne.

Tony: No co?
Pepper: Nic. Rhodey coś sobie ubzdurał.
Rhodey: Ja? Jak  ją nazwałem Pep, to na mnie wrzasnęła, a na ciebie nie.
Tony: Mam szczęście.
Pepper: Chyba raczej szczęście w nieszczęściu.

Niespodziewanie do pokoju weszła lekarka, oznajmiając, że muszą wyjść. Moja "rodzina" czekała, by ze mną się zobaczyć. Nie cieszyłem się z tego powodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^