**Calistia**
Stark zemdlał. Nie taki miałam plan. Jeśli już miał zamiar wyzionąć ducha, nie mogłam na to pozwolić. Tylko blondyna powinna zostać trupem. I tak też się stanie. Widziałam, że miała wbite kawałki szkła w różnych częściach ciała. Wykrwawiała się. Niebawem skona, zaś on musiał nadal żyć. Dla pewności sprawdziłam jego obrażenia. Prawie rana otworzyła mu się, a jakieś dziwne ustrojstwo słabo świeciło. Niby znałam swój cel i to coś pewnie zwało się implantem, ale bez względu na to musiał przeżyć.
Nagle zauważyłam, jak otwierał oczy.
**Tony**
Słyszałem pisk w uszach. Do tego czułem zapach spalonej skóry. Nie był on mój, ale kogoś innego. Fakty do mnie dotarły po zobaczeniu Whitney. Była blada, niczym trup i wszędzie była wokół niej krew. Jednak nie byliśmy sami. Znalazła się też trzecia osoba. Stała nad nami. Patrzyła.
Calistia: Lepiej wracaj do szpitala, bo chyba nie zamierzasz umrzeć przy niej, prawda?
Tony: Kim jesteś? Ach!
Przeklęty implant. Nadal muszę go naładować.
Calistia: Moje imię nic dla mnie nie znaczy. Ty jesteś moim celem, a ja tylko odpowiadam za zadanie.
Tony: Nie rozumiem.
Calistia: Od ciebie zależy, jak wiele osób będzie cierpieć z twojej winy.
Tony: Ale... Ale dlaczego? Co ja ci zrobiłem? Ach! Niech to szlag!
Ból się nasilał. Co robić? Pozwoli mi odejść? Nie byłem w stanie z nią walczyć. Moment... Czy ona wzięła kanister benzyny? Niedobrze.
Tony: Zostaw to! Słyszysz mnie?!
Calistia: Jesteś zbyt słaby. Oszczędzaj siły, póki możesz. Mogłabym cię zabić, ale to zbyt łatwe. Musisz pocierpieć. Ty i inni poczują strach.
Tony: Nie! Nie możesz!
Calistia: Przykro mi. Wkrótce będzie po wszystkim, a teraz patrz.
Wylała całe paliwo na ciało blondyny. Bałem się, co wymyśliła. Musiałem ją zatrzymać. Zdołałem jakoś wstać z ziemi, ale ból w klatce piersiowej uniemożliwiał na szybki chód. Traciłem siły. Nawet nie mogłem odepchnąć jej. Sama tego próba skończyła się upadkiem.
Calistia: Chyba coś ci mówiłam, Stark. Oszczędzaj siły, póki możesz. Jej już nie da się uratować. Ona umarła.
Tony: Nie!
Ucisk robił się coraz silniejszy, aż nie mogłem oddychać. W rękach zabójczyni dostrzegłem zapalniczkę. Zrobiła to. Podpaliła jej ciało. Nie mogłem w to uwierzyć. Mogłem jedynie patrzeć, co bolało. Cierpiałem fizycznie i psychicznie, a ona zniknęła. Zdjąłem z siebie koszulkę i próbowałem ugasić ogień. Niewiele mi to dawało, choć płomień zgasł. Sprawdziłem jej puls. Nie żyła.
Nagle zauważyłem kogoś w oddali.
Tony: Pepper?
Pepper: Tony!
Pobiegła w moją stronę, lecz tylko przez parę sekund mogłem dostrzec jej twarz. Zemdlałem.
**Pepper**
Gdyby nie kamery, nie wiedziałabym, że wyszedł sam. Pomyślałam nad sprawdzeniem jego domu, bo pewnie tam mógł być. Przypuszczenia sprawdziły się, a teraz potrzebował trafić do szpitala. Nie krwawił, chociaż z tego pustaka lało się więcej krwi. Co tu się wydarzyło? Ktoś im dom wysadził w powietrze? Na szczęście przeżył. Wiedziałam to, upewniając się przez obecność funkcji życiowych.
Pepper: Tony, wszystko będzie dobrze. Pomogą ci.
Chwyciłam go, jak pannę młodą i zabrałam do szpitala. W czasie tej drogi było widać radiowozy policyjne. Jechali w stronę domu Tony'ego. Najwyraźniej zostali powiadomieni przez kogoś o zdarzeniu.
Kiedy już byliśmy daleko od spalonego budynku, ruszył lekko powiekami. Obudził się.
Tony: Pepper...
Pepper: Cii... Nic nie mów. Już jesteśmy blisko.
Tony: Muszę... do... piwnicy.
Pepper: Twój dom jest zniszczony. Niby jak chcesz się tam dostać?
Tony: Pepper... implant... Moje serce... słabnie. Ach! Proszę... pomóż... mi.
Pepper: Mam lepszy pomysł.
Tony: Jaki?
Pepper: W szpitalu powinna być ładowarka, bo twój lekarz, który wtedy cię operował i dał ci to coś, to musi tam być.
Tony: Nie wiem.
Pepper: Musimy spróbować.
Przyspieszyłam swój chód najszybciej, jak mogło to być możliwe i po jakiś dziesięciu minutach trafiliśmy do szpitala. Z pomocą lekarki trafił na tę salę, co ostatnio. Zanim zniknęła za drzwiami oddziału, zaczepiłam ją.
Pepper: Niech pani zaczeka!
Lekarka: Coś nie tak?
Pepper: Tony potrzebuje naładować implant. Jeśli tego nie zrobi, umrze.
Lekarka: Implant? Nigdy o czymś takim nie słyszałam.
Pepper: Ale musi ktoś wiedzieć coś o tym!
Lekarka: Spokojnie. Zapytam się i może w jego kartotece coś znajdę.
Pepper: Byle szybko. Ma coraz mniej czasu.
Bałam się. Bałam się o kogoś, kogo ledwo poznałam. Nie chciałam patrzeć, jak umierał. Wolałam, żeby przeżył. A co, jeśli ten lekarz, który się nim wtedy zajmował, nie żyje? Nie. Pepper, nawet tak nie myśl. Jest cień nadziei. Nie można niszczyć tego.
Stark zemdlał. Nie taki miałam plan. Jeśli już miał zamiar wyzionąć ducha, nie mogłam na to pozwolić. Tylko blondyna powinna zostać trupem. I tak też się stanie. Widziałam, że miała wbite kawałki szkła w różnych częściach ciała. Wykrwawiała się. Niebawem skona, zaś on musiał nadal żyć. Dla pewności sprawdziłam jego obrażenia. Prawie rana otworzyła mu się, a jakieś dziwne ustrojstwo słabo świeciło. Niby znałam swój cel i to coś pewnie zwało się implantem, ale bez względu na to musiał przeżyć.
Nagle zauważyłam, jak otwierał oczy.
**Tony**
Słyszałem pisk w uszach. Do tego czułem zapach spalonej skóry. Nie był on mój, ale kogoś innego. Fakty do mnie dotarły po zobaczeniu Whitney. Była blada, niczym trup i wszędzie była wokół niej krew. Jednak nie byliśmy sami. Znalazła się też trzecia osoba. Stała nad nami. Patrzyła.
Calistia: Lepiej wracaj do szpitala, bo chyba nie zamierzasz umrzeć przy niej, prawda?
Tony: Kim jesteś? Ach!
Przeklęty implant. Nadal muszę go naładować.
Calistia: Moje imię nic dla mnie nie znaczy. Ty jesteś moim celem, a ja tylko odpowiadam za zadanie.
Tony: Nie rozumiem.
Calistia: Od ciebie zależy, jak wiele osób będzie cierpieć z twojej winy.
Tony: Ale... Ale dlaczego? Co ja ci zrobiłem? Ach! Niech to szlag!
Ból się nasilał. Co robić? Pozwoli mi odejść? Nie byłem w stanie z nią walczyć. Moment... Czy ona wzięła kanister benzyny? Niedobrze.
Tony: Zostaw to! Słyszysz mnie?!
Calistia: Jesteś zbyt słaby. Oszczędzaj siły, póki możesz. Mogłabym cię zabić, ale to zbyt łatwe. Musisz pocierpieć. Ty i inni poczują strach.
Tony: Nie! Nie możesz!
Calistia: Przykro mi. Wkrótce będzie po wszystkim, a teraz patrz.
Wylała całe paliwo na ciało blondyny. Bałem się, co wymyśliła. Musiałem ją zatrzymać. Zdołałem jakoś wstać z ziemi, ale ból w klatce piersiowej uniemożliwiał na szybki chód. Traciłem siły. Nawet nie mogłem odepchnąć jej. Sama tego próba skończyła się upadkiem.
Calistia: Chyba coś ci mówiłam, Stark. Oszczędzaj siły, póki możesz. Jej już nie da się uratować. Ona umarła.
Tony: Nie!
Ucisk robił się coraz silniejszy, aż nie mogłem oddychać. W rękach zabójczyni dostrzegłem zapalniczkę. Zrobiła to. Podpaliła jej ciało. Nie mogłem w to uwierzyć. Mogłem jedynie patrzeć, co bolało. Cierpiałem fizycznie i psychicznie, a ona zniknęła. Zdjąłem z siebie koszulkę i próbowałem ugasić ogień. Niewiele mi to dawało, choć płomień zgasł. Sprawdziłem jej puls. Nie żyła.
Nagle zauważyłem kogoś w oddali.
Tony: Pepper?
Pepper: Tony!
Pobiegła w moją stronę, lecz tylko przez parę sekund mogłem dostrzec jej twarz. Zemdlałem.
**Pepper**
Gdyby nie kamery, nie wiedziałabym, że wyszedł sam. Pomyślałam nad sprawdzeniem jego domu, bo pewnie tam mógł być. Przypuszczenia sprawdziły się, a teraz potrzebował trafić do szpitala. Nie krwawił, chociaż z tego pustaka lało się więcej krwi. Co tu się wydarzyło? Ktoś im dom wysadził w powietrze? Na szczęście przeżył. Wiedziałam to, upewniając się przez obecność funkcji życiowych.
Pepper: Tony, wszystko będzie dobrze. Pomogą ci.
Chwyciłam go, jak pannę młodą i zabrałam do szpitala. W czasie tej drogi było widać radiowozy policyjne. Jechali w stronę domu Tony'ego. Najwyraźniej zostali powiadomieni przez kogoś o zdarzeniu.
Kiedy już byliśmy daleko od spalonego budynku, ruszył lekko powiekami. Obudził się.
Tony: Pepper...
Pepper: Cii... Nic nie mów. Już jesteśmy blisko.
Tony: Muszę... do... piwnicy.
Pepper: Twój dom jest zniszczony. Niby jak chcesz się tam dostać?
Tony: Pepper... implant... Moje serce... słabnie. Ach! Proszę... pomóż... mi.
Pepper: Mam lepszy pomysł.
Tony: Jaki?
Pepper: W szpitalu powinna być ładowarka, bo twój lekarz, który wtedy cię operował i dał ci to coś, to musi tam być.
Tony: Nie wiem.
Pepper: Musimy spróbować.
Przyspieszyłam swój chód najszybciej, jak mogło to być możliwe i po jakiś dziesięciu minutach trafiliśmy do szpitala. Z pomocą lekarki trafił na tę salę, co ostatnio. Zanim zniknęła za drzwiami oddziału, zaczepiłam ją.
Pepper: Niech pani zaczeka!
Lekarka: Coś nie tak?
Pepper: Tony potrzebuje naładować implant. Jeśli tego nie zrobi, umrze.
Lekarka: Implant? Nigdy o czymś takim nie słyszałam.
Pepper: Ale musi ktoś wiedzieć coś o tym!
Lekarka: Spokojnie. Zapytam się i może w jego kartotece coś znajdę.
Pepper: Byle szybko. Ma coraz mniej czasu.
Bałam się. Bałam się o kogoś, kogo ledwo poznałam. Nie chciałam patrzeć, jak umierał. Wolałam, żeby przeżył. A co, jeśli ten lekarz, który się nim wtedy zajmował, nie żyje? Nie. Pepper, nawet tak nie myśl. Jest cień nadziei. Nie można niszczyć tego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz