Rozdział 8: Nie niszczmy nadziei

**Calistia**

Stark zemdlał. Nie taki miałam plan. Jeśli już miał zamiar wyzionąć ducha, nie mogłam na to pozwolić. Tylko blondyna powinna zostać trupem. I tak też się stanie. Widziałam, że miała wbite kawałki szkła w różnych częściach ciała. Wykrwawiała się. Niebawem skona, zaś on musiał nadal żyć. Dla pewności sprawdziłam jego obrażenia. Prawie rana otworzyła mu się, a jakieś dziwne ustrojstwo słabo świeciło. Niby znałam swój cel i to coś pewnie zwało się implantem, ale bez względu na to musiał przeżyć.
Nagle zauważyłam, jak otwierał oczy.

**Tony**

Słyszałem pisk w uszach. Do tego czułem zapach spalonej skóry. Nie był on mój, ale kogoś innego. Fakty do mnie dotarły po zobaczeniu Whitney. Była blada, niczym trup i wszędzie była wokół niej krew. Jednak nie byliśmy sami. Znalazła się też trzecia osoba. Stała nad nami. Patrzyła.

Calistia: Lepiej wracaj do szpitala, bo chyba nie zamierzasz umrzeć przy niej, prawda?
Tony: Kim jesteś? Ach!

Przeklęty implant. Nadal muszę go naładować.

Calistia: Moje imię nic dla mnie nie znaczy. Ty jesteś moim celem, a ja tylko odpowiadam za zadanie.
Tony: Nie rozumiem.
Calistia: Od ciebie zależy, jak wiele osób będzie cierpieć z twojej winy.
Tony: Ale... Ale dlaczego? Co ja ci zrobiłem? Ach! Niech to szlag!

Ból się nasilał. Co robić? Pozwoli mi odejść? Nie byłem w stanie z nią walczyć. Moment... Czy ona wzięła kanister benzyny? Niedobrze.

Tony: Zostaw to! Słyszysz mnie?!
Calistia: Jesteś zbyt słaby. Oszczędzaj siły, póki możesz. Mogłabym cię zabić, ale to zbyt łatwe. Musisz pocierpieć. Ty i inni poczują strach.
Tony: Nie! Nie możesz!
Calistia: Przykro mi. Wkrótce będzie po wszystkim, a teraz patrz.

Wylała całe paliwo na ciało blondyny. Bałem się, co wymyśliła. Musiałem ją zatrzymać. Zdołałem jakoś wstać z ziemi, ale ból w klatce piersiowej uniemożliwiał na szybki chód. Traciłem siły. Nawet nie mogłem odepchnąć jej. Sama tego próba skończyła się upadkiem.

Calistia: Chyba coś ci mówiłam, Stark. Oszczędzaj siły, póki możesz. Jej już nie da się uratować. Ona umarła.
Tony: Nie!

Ucisk robił się coraz silniejszy, aż nie mogłem oddychać. W rękach zabójczyni dostrzegłem zapalniczkę. Zrobiła to. Podpaliła jej ciało. Nie mogłem w to uwierzyć. Mogłem jedynie patrzeć, co bolało. Cierpiałem fizycznie i psychicznie, a ona zniknęła. Zdjąłem z siebie koszulkę i próbowałem ugasić ogień. Niewiele mi to dawało, choć płomień zgasł. Sprawdziłem jej puls. Nie żyła.
Nagle zauważyłem kogoś w oddali.

Tony: Pepper?
Pepper: Tony!

Pobiegła w moją stronę, lecz tylko przez parę sekund mogłem dostrzec jej twarz. Zemdlałem.

**Pepper**

Gdyby nie kamery, nie wiedziałabym, że wyszedł sam. Pomyślałam nad sprawdzeniem jego domu, bo pewnie tam mógł być. Przypuszczenia sprawdziły się, a teraz potrzebował trafić do szpitala. Nie krwawił, chociaż z tego pustaka lało się więcej krwi. Co tu się wydarzyło? Ktoś im dom wysadził w powietrze? Na szczęście przeżył. Wiedziałam to, upewniając się przez obecność funkcji życiowych.

Pepper: Tony, wszystko będzie dobrze. Pomogą ci.

Chwyciłam go, jak pannę młodą i zabrałam do szpitala. W czasie tej drogi było widać radiowozy policyjne. Jechali w stronę domu Tony'ego. Najwyraźniej zostali powiadomieni przez kogoś o zdarzeniu.
Kiedy już byliśmy daleko od spalonego budynku, ruszył lekko powiekami. Obudził się.

Tony: Pepper...
Pepper: Cii... Nic nie mów. Już jesteśmy blisko.
Tony: Muszę... do... piwnicy.
Pepper: Twój dom jest zniszczony. Niby jak chcesz się tam dostać?
Tony: Pepper... implant... Moje serce... słabnie. Ach! Proszę... pomóż... mi.
Pepper: Mam lepszy pomysł.
Tony: Jaki?
Pepper: W szpitalu powinna być ładowarka, bo twój lekarz, który wtedy cię operował i dał ci to coś, to musi tam być.
Tony: Nie wiem.
Pepper: Musimy spróbować.

Przyspieszyłam swój chód najszybciej, jak mogło to być możliwe i po jakiś dziesięciu minutach trafiliśmy do szpitala. Z pomocą lekarki trafił na tę salę, co ostatnio. Zanim zniknęła za drzwiami oddziału, zaczepiłam ją.

Pepper: Niech pani zaczeka!
Lekarka: Coś nie tak?
Pepper: Tony potrzebuje naładować implant. Jeśli tego nie zrobi, umrze.
Lekarka: Implant? Nigdy o czymś takim nie słyszałam.
Pepper: Ale musi ktoś wiedzieć coś o tym!
Lekarka: Spokojnie. Zapytam się i może w jego kartotece coś znajdę.
Pepper: Byle szybko. Ma coraz mniej czasu.

Bałam się. Bałam się o kogoś, kogo ledwo poznałam. Nie chciałam patrzeć, jak umierał. Wolałam, żeby przeżył. A co, jeśli ten lekarz, który się nim wtedy zajmował, nie żyje? Nie. Pepper, nawet tak nie myśl. Jest cień nadziei. Nie można niszczyć tego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^