Rozdział 12: Za dużo zdarzeń, jak na naszą trójkę

**Tony**

Wróciłem do pokoju po godzinnej rozmowie z rodziną Song. Dostałem zaproszenie na galę w ich zamczysku, czy tam willi. Mogłem przyjść z Pepper i Rhodey'm. Powiem o o tym jutro, bo na razie padam tak dosłownie. Zaraz się rozładuję. Zastanawiam się, czy ojciec Kirke może wymyślić coś bardziej ulepszonego. Wygodniejszą ładowarkę. Jednak nie chcę naciskać.
Kiedy mrugnąłem, przed sobą miałem zmasakrowane ciało Whitney. Mimowolnie łzy popłynęły mi z oczu. Jednak wpatrywałem się dalej. Zaczęła coś mówić niezrozumiałego dla mnie, a potem zniknęła. Łzy cały czas mi leciały i wspominałem dawne czasy, gdy jeszcze żyła, dopóki do pokoju nie weszła Kirke.

Kirke: Coś się stało?
Tony: Nie... Znaczy tak. Moja przyjaciółka... Ona zginęła na moich oczach.
Kirke: Przykro mi, ale musisz patrzeć w przyszłość. Jeśli musisz się cofnąć, to tylko, by zrobić rozbieg.
Tony: Poetka z ciebie.
Kirke: Wiele się zmieniło. Tony, naprawdę. Nie jestem już tą samą osobą, co kiedyś.
Tony: Tak, jak ja, chociaż są rzeczy, które zostają na zawsze. Tobie został zaraźliwy uśmiech.
Kirke: A tobie?
Tony: Mnie? Nie wiem.
Kirke: Hmm... Może zamiłowanie do nauk ścisłych?

Zaśmiałem się na ten żart. Ona zawsze potrafiła mnie rozbawić nawet w najgorszej sytuacji.

Tony: Szkoda, że cię nie było, gdy moi rodzice zginęli. Raz, dwa i ty pomogłabyś mi zapomnieć o wszystkim. Tak zawsze było.
Kirke: Mówiłem ci. Nie cofaj się!
Tony: No dobrze.
Kirke: Więc idź spać. Do jutra.

Tak, jak powiedziała, tak zrobiłem. Mimo, iż bałem się, że znowu ją zobaczę, starałem sobie przypominać słowa Kirke. I tak zasnąłem.
Obudziłem się w ciemnej otchłani. Była ze mną Kirke, ta dziewczyna, co zabiła Whitney, moi przyjaciele oraz jakiś czarny duch z czerwonymi oczami. Staliśmy w kole, a na środku pojawiła się biała postać. Była ona zwrócona do mnie.

Biała postać: Witaj, Tony Starku.
Tony: Kim jesteś? Gdzie jestem?  I co oni tu robią?
Biała postać: Moje imię nie jest ważne. Ważne są następujące wydarzenia. Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzać. Przyjaciele oparciem, pilnuj ich, jak oka w głowie, bo jeden nierozważny ruch i zostaniesz sam. Śmierć czyha na ciebie. W każdym zakamarku twojej przeszłości zostaniesz zdradzony, ale nie miej tego za złe. Wróg, morderca, jeden wielki równoważnik. Pamiętaj te słowa jednak i zapomnij.

Obudziłem się dość wcześnie z rana. Nie wiedziałem, jak interpretować znaczenie tego dziwnego snu. Dziwne to mało powiedziane. To raczej chore i nienormalne. Postanowiłem o tym zapomnieć.  W międzyczasie, gdy tak rozmyślałem, nie zauważyłem, że obok mnie stoją lekarze.

Lekarz: Czy wszystko w porządku? Miał pan koszmar?
Tony: Co? Nie. To nie był koszmar tylko... Skąd pan wie o tym?
Kirke: Mówiłeś przez sen.

Kirke? Nie zauważyłem, jak tu weszła. Szybka jest, a wyszła dosłownie pięć minut temu.

**Rhodey**

Chyba pierwszy raz w życiu miałem wrażenie, jak historia ciągnie się w nieskończoność. Fakt, że lubiłem ten przedmiot. Wręcz fascynowałem się nim, lecz ta lekcja dłużyła się i dla mnie. To było nieznośne, bo chciałem już wyjść na przerwę. Pepper już biła pięściami po stoliku, co słyszałem dość donośnie. Natychmiast zwróciłem jej uwagę.

Rhodey: Pepper, coś ty taka nerwowa? Opanuj się, bo będziesz miała karę.
Pepper: Ach! Roznosi mnie! Gnijemy tu trzy godziny! To niepoważne ze strony nauczycielki!
Rhodey: Ciszej.

Zasłoniłem usta rudej, aż poczułem, jak ścisza głos.

Pepper: Wybacz. Po prostu chcę szybko odwiedzić Tony'ego.
Rhodey: Ja też, ale musimy być na lekcjach. Zachowaj cierpliwość.
Pepper: Ty również na spokojnego nie wyglądasz. Czyżby kochanka dostała od ciebie kosza?
Rhodey: To nie tak. Po prostu...
Pepper: Oj! Nie tłumacz się. To normalne. Ja czasami mam dość wielu rzeczy. Ulubiony deser mi zbrzydnie, serial, a nawet czekolada.
Rhodey: Szkoda, że nie twoje gadulstwo.

Zaśmiałem się, aż oberwałem porządnie w policzek. Rozzłościłem złośnicę. I na co mi to było? Już chciałem jakoś się obronić przed kolejnym uderzeniem, aż tu znienacka coś rozbiło okna. Wleciał ktoś na... pile tarczowej. O nie!

Rhodey: Whiplash!
Whiplash: Proszę, proszę. Ile tutaj mamy dzieciaków? Cóż... Ja szukam tylko jednej.
Pepper: On... On nie może wiedzieć, że...

Bezmyślnie wyszła z ławki, biegnąc do wyjścia. Niestety, ale nie zdołała uciec od niego. Złapał ją za nadgarstek i rzucił na podłogę.

Whiplash: Nikt mi się stąd nie rusza. Kto spróbuje, będzie cierpiał.

Zagroził, wymachując biczami. Chyba dziś nie mogliśmy liczyć na Iron Mana. Wielki pech musiał nas spotkać.

2 komentarze:

  1. Wielka szkoda, że nie ma żadnej nowej notki! Bardzo podoba mi się Twój blog, powiało tutaj taką niespotykaną nowością, czymś czego jeszcze nigdy nie było.
    Pozdrawiam i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Adminka Sadystka jest obecnie na wakacjach. Nie wiadomo, kiedy będzie reaktywowany blog. Jednak cieszymy się, że mamy cię jako nową czytelniczkę.

      Usuń

^