Rozdział 7: A potem już nic

**Tony**

Pepper i Rhodey wyszli, zostawiając mnie z "rodziną". Rozmowa nie była za ciekawa. Stane się wściekał, a Whitney jako jedyna martwiła się, chociaż krzyczała, obwiniając moich przyjaciół o to, co się stało. Rozmowa trwała dość długo, ale na szczęście przyszła pielęgniarka, która zakończyła wizytę. Z jednej strony się cieszyłem. Jednak byłem sam.
Nagle coś zaczęło się dziać. Światła zaczęły migotać, aparatury wariować, a ludzie padali na ziemię. Całe szczęście, że tylko zemdleli. Nie wiedziałem, co robić. Trwało to z jakieś pięć minut, a potem wszystko wróciło do normy. Dostrzegłem na moich kolanach list. Wcześniej go tu nie było. Ktoś przyszedł i go podrzucił. Kto? Otworzyłem kopertę. Zacząłem czytać pierwsze linijki. Zamarłem, rozumiejąc jego treść.

~*Następnego dnia*~

**Pepper**

Miałam zamiar iść na lekcje, ale chciałam odwiedzić Tony'ego. Może czuje się lepiej. Ten gościu paskudnie go potraktował, a to jeszcze z mojej winy. Czuję się z tym źle, ale oby wyzdrowiał szybko. Rhodey raczej nie pójdzie ze mną do szpitala, bo historia jest najważniejsza. Nie da swojej kochance ani jednego dnia wolności. Po prostu nie da.
Kiedy znalazłam się na miejscu, poszłam do odpowiedniej sali.

Pepper: Cześć, Tony. Mam nadzieję, że wszystko z  tobą w porządku. Eee... Tony?

Puste łóżko? Może został zabrany na badania? Już chciałam wyjść, ale do pomieszczenia weszła lekarka.

Lekarka: Gdzie jest twój przyjaciel?
Pepper: Myślałam, że pani wie.
Lekarka: Nie dostał wypisu, a w takim stanie nie powinien nadwyrężać szwów po operacji.
Pepper: Czyli zwiał? O kurde! Niedobrze. Co za idiota! To bezmyślne, głupie, złe i dziecinne.
Lekarka: Spokojnie. Zobaczę na monitoringu, czy wyszedł sam, a może poszedł do łazienki.
Pepper: Tony, gdzie cię wcięło?

**Tony**

Przez list nie mogłem zasnąć. Plan się powiódł i jakoś uciekłem ze szpitala. Musiałem to zrobić, bo nie wiedziałem, co się dzieje z Whitney. Jednak to mógł być podstęp tego Whiplasha, czy jak on się tam zwał. Tylko, skąd on mógł wiedzieć, kim jestem? Mieliśmy pierwszą walkę i nie odkrył mojej tożsamości.
Po dotarciu do domu, użyłem kluczyka, co był schowany pod wycieraczką. Okazał się zbędny, gdyż drzwi okazały się otwarte. Niedobrze. Włamanie w biały dzień? Oj! Za dużo myślę, a do tego ta rana nie daje spokoju. Będzie niewesoło, gdy się otworzy albo implant przypomni sobie o ładowaniu. No dobra. Spokojnie. Jakoś wszedłem do środka. Coś mnie ciągnęło, by wpierw sprawdzić salon. Była tam ona. Siedziała przywiązana do krzesła z zakneblowanymi ustami. Podbiegłem do niej, pomagając jej uwolnić się z uwięzi.

Tony: Cii... Już dobrze, Whitney. Nic ci nie grozi.

Miała w oczach przerażenie. Nie miałem pojęcia, czego się bała. Czy ta osoba, która jej to zrobiła, nadal tu była? Naprawdę za dużo kombinuję. Ruszała się niespokojnie. Próbowała coś powiedzieć. Po pozbyciu się kabla, mogła mówić.

Tony: Kto ci to zrobił?
Whitney: Tony, nie powinieneś tu przychodzić.
Tony: Dlaczego?
Whitney: Uciekaj.
Tony: Co?
Whitney: Szybko!

Nie rozumiałem, co miała na myśli. Wziąłem ją ostrożnie, bo wyglądała na bardzo wycieńczoną. Potrzebowała pomocy, a mnóstwo ran wymagało opatrzenia. Powoli wychodziliśmy z pomieszczenia, aż poczułem ciepło. Było gorąco.

Whitney: Uciekłeś?
Tony: Nic mi nie jest. Ach! Cholera! Nie teraz!
Whitney: Implant? Nie ładowałeś implantu?
Tony: Miałem... Miałem większe zmartwienia. Kto cię skrzywdził?

Nie zdołała odpowiedzieć, gdyż rozległa się potężna eksplozja. Wybiegliśmy z domu, padając i chroniąc swoje głowy. Gdzieś słyszałem czyjś śmiech, a potem już nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^